Czy podczas draftu dojdzie do zamiany pasami pomiędzy brandami?

wtorek, 6 kwietnia 2010

Wywiad z Johnem Ceną

- Czy łatwiej było ci zagrać w „12 Rounds” po pierwszej roli w „The Marine” ?

- Pewnie, że było łatwiej, ale nie sądzę, żeby wynikało to głównie z doświadczenia zdobytego przy kręceniu tamtego filmu. Miałem po prostu szczęście pracować z naprawdę świetną ekipą.
Firma produkcyjna Marka Gordona działając z Foxem zrobiła wszystko, żeby zapewnić, że ta rzecz będzie zwalać z nóg. Dużą wartością była również postać reżysera Renny’ego Harlina. To jest facet, który sprawia, że wszystko jest łatwe, bez znaczenia czy byłby to mój pierwszy czy setny film. Człowiek , który zawsze ma przygotowany plan – naprawdę świetnie jest się z nim zadawać. Ze mnie jest taka istota, która pracuje zgodnie z rozkładem jazdy. Normalnie spędzamy masę czasu w podróży, a ten facet jest bezbłędny. Aż kipiało od niego ambicją, ale trzeba przyznać, że każdy plan był realizowany.

- Opowiedz mniej więcej, o czym jest ten nowy film.

- W skrócie, zaczynam jako glina, który przez zupełny przypadek chrzani sobie życie. Wsadzam do paki jednego z najgroźniejszych przestępców świata. W miarę rozwoju fabuły, jego dziewczyna zostaje przejechana przez ciężarówkę, więc ten żąda zemsty na mnie. Rok później ucieka z więzienia. Wtedy, gdy ja zaczynam odnajdywać sens życia, on to wszystko rujnuje. Wysadza w powietrze mój dom, porywa moją narzeczoną i rzuca wyzwanie stanięcia do 12 rund walki o przetrwanie. Facet jest uzależniony od teorii gier. Wszystko ma zaplanowane. Aresztowanie go tamtej nocy nie było częścią jego planu. Nie liczył, że może się to stać. W duszy chce wiedzieć, czy mam szczęście, czy rzeczywiście jestem taki dobry.
Jeśli przetrwam te 12 rund, potwierdzi się to drugie.

- Podczas kręcenia „The Marine” miałeś na planie trenera. Jak to wygląda teraz ?

- Teraz też mam. To oczywiste. Zawsze mówię ludziom, że to tak jakbym miał drugą walkę, a w czasie gdy przygotowywałem się do ponownego „starcia” ,potrzebowałem treningu.Miałem trenera w przed-produkcji oraz całą grupę świetnych trenerów na planie. Brian White jest rewelacyjnym aktorem. W filmie gra mojego partnera i przyjaciela. Tyle się od niego nauczyłem. Podobnie Steve Harris – fantastyczny człowiek i aktor. Zostałem przyjęty z otwartymi ramionami przez całą ekipę. Każdy chciał zrobić ten film najlepiej jak potrafił.

- Robisz wiele ze swoich scen kaskaderskich ?

- Pewnie. Stary, właśnie musiałem się nauczyć, żeby wciskać kaskaderów wszędzie, gdzie się da. Bycie spranym na planie filmowym działa mi na nerwy. To, co robimy w WWE, jest na żywo. Nie ma tam cięć, kolejnych podejść. Nie potrafię sobie wyobrazić powtarzania walki, powiedzmy osiem razy. Taki dzień z kręceniem scen kaskaderskich, świadomość, że nieźle oberwiesz zbiera swoje żniwo twoim kosztem. Wracasz do domu mocno posiniaczony.

- Obydwa filmy, w których grałeś były filmami akcji. Nie chciałbyś zagrać w czymś innym, dajmy na to w komedii ?

- Pewnie, że bym chciał, ale myślę, że to jeszcze nie ten czas. Aktorstwo jest poniekąd podobne do tego, czym się normalnie zajmuję. Musisz stać się rozpoznawalny dla publiczności zanim rzeczywiście rozwiniesz skrzydła i otworzysz się na nowe wyzwania. Czuję, że mam to w sobie. Mam nadzieję, że pojawi się parę okazji, żeby to udowodnić, ale sądzę, że jeśli chodzi o sprawy kinowe, to będę się trzymał filmów akcji. Dwa to ciągle niewiele.

- W drugiej części „The Marine”, która będzie dostępna tylko na DVD, główną rolę gra Ted DiBiase Jr. Czy rozmawiałeś z nim o tym, dałeś jakieś wskazówki przed kręceniem ?

- Myślę, że Ted ma potencjał, żeby odnieść sukces i jest kolejną osobą, która wie jak przenieść doświadczenie z wrestlingu do przemysłu filmowego. Ciężko pracuje, bardzo szybko się uczy i doskonale rozumie szansę, jaką otrzymał. To jest to, co rzeczywiście chciałem mu przekazać. Powiedziałem : „Słuchaj, nie bez powodu cię wybrali. „The Marine” sprzedawało się na DVD świetnie, więc druga część jest siłą rzeczy skazana na sukces. Jeśli to, co robisz jest dobre, to jesteś na najlepszej drodze do tego, aby wyrobić swoją markę i iść dalej, osiągnąć większe rzeczy.”
Myślę, że świetnie to zrozumiał. Nie dawałem mu żadnych wskazówek odnośnie aktorstwa, bo wiedziałem, że przeszedł przez taką sama izbę tortur jak ja – ciągłe spotkania z trenerami aktorstwa i ciągłe doskonalenie się. Rozjaśniłem mu za to, przed jak wielką szansą stoi.

- To co robisz w WWE jest wyreżyserowane, ale zdarza ci się również występować na żywo w TV, gdzie musisz improwizować. Masz możliwość improwizacji w filmach ?

- To jest różnica i była to najtrudniejsza rzecz, do której musiałem się dostosować, bo jestem jednym z największych improwizatorów w tym całym interesie. Nie lubię niczego planować, bo moja publiczność ogląda mnie na żywo. Nie możesz na siłę ich „karmić”.
Nauczyłem się, że to co lubią najbardziej, to niespodziewane sytuacje, więc po prostu wychodzę do nich i robię co do mnie należy. W filmie nie ma dużo miejsca na improwizację, ponieważ trzymasz się scenariusza. Film to olbrzymia produkcja, w którą zaangażowanych jest mnóstwo osób, a nie jeden, dwóch czy czterech facetów jak podczas walk. Są ludzie od produkcji, muzyki, świateł i wielu innych. Źle się przesuniesz, a znajdziesz się w złym świetle i ujęcie do kosza. Jest to zupełnie inne wyzwanie, które rozróżnia przemysł filmowy od sportowego.

- Miałeś okazję obejrzeć film „The Wrestler” ? Jeśli tak, to co o nim sądzisz ?

- Miałem. Gra Mickey’a Rourke’a jest absolutnie rewelacyjna. Świetny obraz faceta, który podjął parę błędnych decyzji i nie może się skupić na niczym innym, jak na rzeczy, którą kocha najbardziej.

- Skoro już jesteśmy przy temacie filmów: Mniej więcej rok temu w brytyjskim „The Sun” pojawiły się twoje krytyczne wypowiedzi odnośnie tego, że The Rock nie wrócił do walk po osiągnięciu sukcesu w Hollywood. Czy nadal tak uważasz ? Rozmawialiście o tym artykule podczas ceremonii Hall of Fame rok temu ?

- Nie. Nie chcę powiedzieć, że źle odczytałeś ten artykuł ; mogłem zostać źle zacytowany.
Mówiłem wtedy, że mamy tu do czynienia z kolesiem, który kiedy był w WWE, bił się w piersi, że kocha to co robi, a nie była to prawda. Zresztą nadal tak myślę. Prawda jest taka, że Dwayne Johnson jest świetnym aktorem i sadzę, że zawsze aktorem chciał zostać i nie ma w tym nic złego. To tak jak ze sportowcem, który mówi: „Słuchajcie, nie biorę” , a potem go łapią za narkotyki. Nie tak wygląda prawda. Mam na myśli to, że facet był w tym świecie WWE, ale gdy pojawiła się okazja odskoczyć i zmienić drogę kariery, nie zawahał się tego zrobić. Nie ma w tym nic złego. Dwayne to jeden z przyjemniejszych gości, jakich można spotkać. Niezwykle ciężko pracuje i oczywiście jest znakomitym aktorem.
Brytyjczykom na łamach „The Sun” powiedziałem, że osłabione jest stwierdzenie „Rety, jak ja kocham ten biznes”. Bo jeśli przyjdę następny i powiem to, padnie zarzut że gość przede mną też tak mówił i odszedł. Tak się nie tworzy pozytywnego wizerunku świata WWE

- Randy Orton jest ostatnio na fali. Wiem, że do sukcesu doszliście razem. Czy zdarzyło się wam, siedząc podczas zawodów Ohio Valley Wrestling powiedzieć: „Pewnego dnia będziemy gwiazdami WrestleManii” ?

- Nie. Prawdę mówiąc, gdy byliśmy w OVW wydawało się nam, że nie wyjdziemy poza stan Kentucky. Nie chcę mówić, że czuliśmy się zagubieni, ale byliśmy otoczeni przez talent, który był jedną z najlepszych jednostek rozwojowych, które kiedykolwiek powstały.
Myślę, że w WWE system rozwojowy zaczął się w połowie lat ’90, a klasa ustanowiona między 2000 a 2002 rokiem odniosła największy sukces. Byliśmy dosłownie dwoma średniej klasy zawodnikami pośród utalentowanych ludzi i nigdy nie pomyśleliśmy, że staniemy się gwiazdami.

- Co sądzisz o ostatnich występach Ortona ?

- Mówiłem już wcześniej, że jest najlepszy. Jest zdecydowanie najlepszym zawodnikiem mojego pokolenia.

- A teraz pytanie, które pada dość często: Czy twoja postać kiedyś się zmieni (czyli heel turn) ? Będziesz chciał to zrobić ?

- Sprawa z moją postacią wygląda tak:
Jestem w naprawdę wyjątkowym miejscu. Zdarzało się, że ludzie oklaskiwali mnie na stojąco, ale też wygwizdywali. W punkcie, w którym teraz się znajduję nie ma dobrego czy złego faceta. Mogę być tylko sobą, z pewnymi drobnymi dostosowaniami do mojej postaci, które sprawia, że jestem „dobrym facetem” albo tym „złym”. Ci ludzie, którzy będą decydować, to klienci. Jeśli będą mieli mnie serdecznie dość, odwrócą się ode mnie. A gdy odwrócą się ode mnie, ja odwrócę się od nich, co otwarcie pokazywałem, w chwilach, gdy mnie wygwizdywano.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz